Logo Głosu św. JanaGŁOS nr 5

ŚW. JANA CHRZCICIELA


MIESIĘCZNIK PARAFIALNY (kwiecień 1996)

Wersja On-Line


"Historia naszej Parafii" - dokumenty źródłowe opracowuje O. W.Węglicki OSCam; Nasz Reporter z wizytą w Parafialnym Poradnictwie Rodzin; "Na placu budowy Kościoła" - wywiad z Br. Franciszkiem Reinholz OSCam; Parafialne Dzieło Dożywiania Dzieci - pierwsze doświadczenia oraz dla dzieci opowiadanie pt.: "Chrzest Pana Jezusa"


HISTORIA NASZEJ PARAFII

- Odcinek 4 -

O. Krystian Adams przekazał odpis tego dokumentu, hrabiemu Fryderykowi Praschmie, który w Berlinie przeprowadził wstępne rozmowy w Ministerstwie do Spraw Wyznań. Po przeprowadzeniu tych rozmów poinformował O. Adamsa, że ze strony ministerstwa nie ma żadnych przeszkód. Dlatego z wielkim zaskoczeniem przyjęto decyzję z 16 marca 1906 roku, w której poinformowano Kamilianów, że ponieważ gmina Bobrowniki zrezygnowała z kościoła i zabrała swoje pieniądze, to rząd uważa sprawę za zakończoną. Kamilianie znowu musieli w piśmie skierowanym do prezydenta rządowego w Opolu, tłumaczyć, dlaczego doszło do rozwiązania umowy z gminą Bobrowniki oraz o potrzebie lecznicy dla alkoholików. Wkrótce po wysłaniu listu, 13 kwietnia 1906 roku hrabia Praschma telefonicznie powiadomił O. Adamsa, że wniosek został pozytywnie rozpatrzony we wszystkich punktach. Nie było już żadnych przeszkód, aby rozpocząć budowę. Odpowiedzialność za rozpoczęcie budowy bez pisemnej zgody ministerstwa, wziął na siebie hrabia Praschma. O. Krystian Adams 23 kwietnia 1906 roku w towarzystwie ks. Franciszka Kokotta oraz ks. Ottona Krayczyrskiego i z kilkoma urzędnikami państwowymi, a także z inżynierem murarskim M. Dziuba, udali się na plac budowy, aby dokonać symbolicznego wykopu. O. Adams położył również na placu budowy relikwię św. Bonifacego, prosząc o jego opiekę i błogosławieństwo Boże przy pracy.

Roboty przy budowie postępowały bardzo szybko, 3 czerwca 1906 roku odbyło się uroczyste wmurowanie kamienia węgielnego pod nowy zakład dla alkoholików.

ciąg dalszy na str.2
Dalej

Czas na miłosierdzie

Żyjemy obok siebie, a tak naprawdę niewiele o sobie wiemy. Aż trudno uwierzyć, że wizytówka na drzwiach i lista lokatorów wisząca przy wejściu do klatki, to jedyna informacja o ludziach mieszkających w budynku. Ludzie wielkich miast, osiedli, bloków mieszkalnych i kamienic, mimo iż mieszkają pod jednym dachem, to jednak prawie wcale się nie znają. Czasem tylko, gdy przypadkowo spotkają się na klatce, potrafią jedynie przesłać sobie krótkie i pełne obojętności spojrzenie. Potem każdy idzie w swoją stronę, albo znika za drzwiami swojego mieszkania.

Nie znamy własnych środowisk życia, najbliższego otoczenia i społeczności w której żyjemy, Nie wiemy kto mieszka w naszej klatce, z kim dzielimy przez ścianę własne mieszkanie i co za sąsiad wprowadził się naprzeciwko. Nasze drzwi są zamknięte. Mamy wystarczająco dużo własnych problemów, co nas obchodzą inni.

Tymczasem w naszym sąsiedztwie na pewno mieszkają ludzie o zdecydowanie większych problemach niż nasze. Są to przede wszystkim ludzie starsi, obłożnie i nieuleczalnie chorzy, inwalidzi, ludzie samotni i cierpiący biedę. Oni też zamknęli swoje drzwi. Nie przyjdą nas prosić o pomoc, bo mają swoją godność. Nie oczekują też od nas litości, ani współczucia, bo to jedynie zadaje im ból i odbiera chęć do życia. Słowem, ludzie ci nie chcą od nas tego o czym my najczęściej myślimy: pomocy materialnej i pieniędzy. Ich oczekiwania są całkiem inne. Ludzie ci pragną, abyśmy zainteresowali się nimi, od czasu do czasu przyszli do nich porozmawiać, wykonali drobną czynność bądź przysługę, wysłuchali ich narzekań i skarg na niesprawiedliwy los, niewdzięcznych ludzi, a może i na Boga, który ich opuścił.

Ludzie ci najczęściej pozostawieni są przez najbliższych. Kto więc jest im najbardziej bliski jeśli nie my, mieszkający obok lub naprzeciwko nich. Czy więc tak trudno jest nam przekroczyć próg własnego mieszkania i zrobić kilka kroków do drzwi naszej sąsiadki, aby zobaczyć uśmiech i radość chorej z naszych odwiedzin? Albo ileż słów wdzięczności usłyszymy od zniedołężniałego staruszka, mieszkającego pod nami, gdy poczęstujemy go talerzem zupy, bo właśnie dzisiaj akurat siostra PCK nie przyszła do niego i biedak cały dzień głoduje. A gdyby tak przeszukać wszystkie szafy w naszym mieszkaniu i wyciągnąć z nich ubrania z których nasze dzieci już wyrosły, a które nie zniszczone mogą się jeszcze komuś przydać i ofiarować je wielodzietnej rodzinie z naprzeciwka. Jakże ludzie ci byliby nam wdzięczni. A sąsiadka, nieuleczalnie chora, która w bólu oczekuje na śmierć. Nie pozwólmy jej umrzeć w samotności. Nie można przecież tak po prostu zostawić człowieka, z którym pod jednym dachem żyło się tyle lat.

Mamy czas dla siebie. Mamy go na załatwianie własnych spraw, na zdobywanie pieniędzy, na zawieranie znajomości. Na wszystko mamy czas - miejmy go też na miłosierdzie.

O. Wojciech Węglicki OSCam.

Powrót do menuNastępna strona