I po co jest cierpienie?...

dokończenie ze str. 2

Nie wkładał palca. Jan, umiłowany uczeń, chwycił za rękę Pana Jezusa a Piotr?
Piotr - nie!
Piotr zapatrzył się w oblicze Chrystusa.
Czy to naprawdę jesteś Ty, który zmartwychwstałeś?
I żyjesz.
I zostawiłeś dla nas rany w swoich rękach, stopach i ranę w sercu?
Tak, to ja jestem. Nie bójcie się.

Mam w Ewangelii świętej taką jedną piękną mamę. Gdy mi mówiłaś powitanie, to tak sobie myślałem, że jesteś do niej podobna.
Kiedy przybiega do Pana Jezusa, tam, z granic, gdzie już, gdzie już są obce narody - Kananejką była. Przybiega i mówi:
Panie! Dziecko moje jest dręczone przez diabła, on je zamęczy!
A On jakby nic nie usłyszał.
I powiedział jej słowa, które pewnie jak dla matki były bardzo przykre.
Nie drzyj się kobieto! Nie krzycz! Przecież Ja nie przyszedłem do obcych, nie mogę brać synowskiego chleba i rzucać psom.
O Boże! A ja myślałam, żeś Ty miłosierny, żeś Ty łaskawy i dobry. I powinna się kobiecina obrócić na pięcie i powiedzieć: dziękuję Ci - nie spodziewałam się tego. Ale nie byłaby matką, gdyby ustąpiła. I tłumaczyła Panu Jezusowi:
Panie! Ja wiem, że to jest tak, że ja jestem obca! Ale nie odpychaj mnie. Przecież ja nie chcę całego bochenka chleba, żebyś odbierał swoim synom, a dał je mnie
.

Tylko zobacz.
W kościele Kamilianów tu przy stole, ile tu okruszyn leży. Źle Twoi synowie jedzą, to pozwól pozbierać je szczeniętom. Nie dziwię się, że Pan Jezus powiedział:
ludzie kochani, w kościele u Ojców Kamilianów ja takiej wiary wśród was nie spotkałem.

Wiem, że to tylko Pan Jezus miał taką moc, aby dotknąć człowieka, i aby przywrócić mu wzrok, oczyścić go z trądu, powiedzieć: wstań!
Wszystko to znam.
Tylko przychodzę czasem z nieśmiałym, ale matczynym, ojcowym błaganiem:
Przywróć mu zdrowie.
Zobacz Panie, tyle lat jestem przy dziecku, które nie wstaje, ale kocham je więcej od tych zdrowych. Bo ono mnie więcej potrzebuje.
I takie jest czytanie Ewangelii Świętej.

A ponieważ dzisiaj jest uroczystość Matki Boskiej z Lourdes, dlatego przeczytałem jedno wydarzenie w kronikach.
Zakonnica przychodziła do dziecka, które od urodzenia nie chodziło. Opowiadała siostra dziewczynce dużo cudownych wydarzeń z Lourdes.
I dziewczynka powiedziała (miała już 12 lat), powiedziała rodzicom, zawieźcie mnie do Matki Boskiej, do Lourdes. A rodzice byli niewierzący. Ale czego się nie robi dla dziecka. Zwłaszcza dla dziecka, które jest chore i prosi. Chorzy ustawieni są na noszach, na wózkach.

Po Mszy św. przechodzi kapłan i błogosławi Najśw. Sakramentem. Dziecko sobie myślało: Gdy do mnie przyjdzie i zrobi ksiądz nade mną krzyż to na pewno będę zdrowa. I pójdę Matce Boskiej podziękować.
Przyszedł ksiądz, pobłogosławił i nic się nie stało.
I wtedy dziecko, całą swoja wiarą, wszystką swoją siłą krzyknęło na Pana Jezusa i na księdza: Zatrzymaj się! Bo jeśli Ty mnie nie wysłuchałeś, to się poskarżę Twojej Mamie!
Musiał ksiądz mieć wielką wiarę. Wrócił. I pobłogosławił. I dziewczynka prosiła rodziców pomóżcie mi iść, żebym podziękowała Matce Boskiej.

Ja też znamiona męki Chrystusa noszę we własnym ciele.
Nie przyjechałem do Tarnowskich Gór po cud. Ja wiem, że Bóg jest mi Ojcem. Narysował moją drogę. Moją krzyżową drogę. Wszystko widzi.
Można być szczęśliwym. Można być gwiazdą, można być szczęśliwym Małyszem, który skacze wysoko i otrzymuje medale.
Nie chcę.
A jednak... Muszę czasem powiedzieć, tylko tak mi trudno:
Nie naigrywajcie się ze mnie.

I po co jest cierpienie? Żebyśmy byli lepsi.
I po co przyjechałem do Tarnowskich Gór?
Żeby odjechać stąd lepszym.
Ja więc rozumiem, dlaczego Kamilianie noszą krzyże na sercu. Ja rozumiem tych wszystkich, którzy chodzą jak anioły, w białych fartuchach. Ja wiem, że nieszczęśliwy przyszedł dla mnie czas.
I jeszcze jeden się znalazł.

Nie będzie Kas Chorych. Będzie coś lepszego...
Będą Fundusze Chorych.
Ja wam za wszystko dziękuję...
Wszyscyście mnie oszukali.
Już wam - nikomu nie wierzę.
Niech tylko będzie przy mojej śmierci ktoś, kto będzie dobry,
kto będzie mądry. I niech mi ktoś poda gromnicę. I niech mnie ktoś Bogu poleci.
Ja już niczego od was nie chcę.
Wszyscy... kłamią.

ciąg dalszy na str. 5
Dalej

Poprednia stronaPowrót do menuNastępna strona